poniedziałek, 8 kwietnia 2024

Zalany Kraków

Zalana ulica Bogusławskiego. 1931 roku. Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe. 
(artykuł na https://krowoderska.pl/)

Historia Krakowa, pokazana od zupełnie innej strony. I wplecenie w to fabuły. I to z przeproszeniem, trzymającej się kupy. I to nieźle się trzymającej.

Zwłaszcza tej kupy, która wraz ze szlamem i różnymi śmieciami, znajdowała się na ulicach, w piwnicach i parterach domów, po zejściu wody.

Ten trup znaleziony w wannie (zupełnie jak Rękopis znaleziony w Saragossie :), jak zwykle jest tylko pretekstem do snucia opowieści o Krakowie.

środa, 3 kwietnia 2024

SAD - Architektura drewniana

Architektura drewniana – słowem wstępu

Spichlerz w Rajbrocie - zdj. własne

Przed zwyczajnym spichlerzem w Rajbrocie stoi zwyczajny turysta. Na twarzy zaduma, zdziwienie i totalny brak zrozumienia. Nie jest to bowiem taki zwyczajny turysta - to człowiek, który chce wiedzieć i rozumieć. A spichlerz w Rajbrocie tez nie jest zwyczajny- jest jednym z nielicznych zabytków drewnianych tego typu zachowanym do dzisiejszych czasów.

Turysta trzyma w ręce wyśmienity skądinąd przewodnik "Szlak architektury Drewnianej". No i cóż z tego, jeśli bez fachowej wiedzy, słownika terminów architektonicznych i przewodnika po architekturze drewnianej (jak zostało wspomniane w innym miejscu architektura drewniana od  murowanej różni się jak dzień od nocy) niewiele zrozumie...

Przytoczmy opis z jakim ma do czynienia ów niezwyczajny turysta.

Spichlerz w zespole kościelno-plebańskim przy kościele pw. Narodzenia Najświętszej Marii Panny z przełomu XVIII i XIX w., przebudowany gruntownie na początku 2. poł. XX w.

Do tego miejsca rozumiemy wszystko. Zespół budynków to kościół, plebania i zabudowania kościelne znajdujące się w obrębie ogrodzenia. To mniej więcej rozgarnięty turysta rozumie. Dalej zaczyna się trudniej.

[Reg] - Gjuwecze


Znanym powszechnie jest fakt, że rozpędu do gotowania to ja nie mam :) No, może nie powszechnie, ale wśród moich znajomych krąży cytat z Chmielewskiej...

Przybyła kiedyś do mnie przyjaciółka, którą chciałam podjąć z  szykanami. Na stole stało piwo i pokrojony żółty serek.
  Przyjaciółka spojrzała na to i z wielkim wzruszeniem rzekła:
  - O Boże, zrobiłaś przyjęcie...?!"
(fragment pochodzi z Ksiażki poniekąd kucharskiej.


Dziwna sprawa zresztą.... wpisujesz w wyszukiwarkę - Chmielewska, przyjęcie i na pierwszej stronie same odnośniki do różnych recenzji i postów, ale związanych właśnie z tym cytatem.
I u mnie jest podobnie.
Żółty serek to przyjęcie. A pokrojony to już uczta ...

Więc skąd bułgarski garnek ceramiczny (a to jest właśnie tytułowe Gjuwecze :))??
Po kolei wyglądało to tak:

Zaczęło się od wielkiej greckiej miłości. Moja znajoma twierdzi, że mam jobla na punkcie wszystkiego co greckie (ma rację :)), w związku z joblem dostałam od siostry książkę Bałkańskie zapiski kuchenne - ten tom dotyczył kuchni Grecji Północnej - założeniem tego tomu były dania regionalne, oparte mniej lub bardziej na mięsie. W tej książce zakochałam się na amen. 

No, ale jako kuchenna singielka (okrutnie nie lubię tego słowa, ale innego właściwie nie ma) mogłam czytać, ale gotować?

na dokładkę - mięso dla mnie stanowi ew. dodatek. No chyba, że ktoś ugotuje i poda (tu peany na cześć greckich kucharzy). Jakiś czas później znalazłam link do obu tomów Bałkańskich Zapisków Kuchennych.

A już zaczęłam dopuszczać do siebie myśl, że Grecja Grecją, ale...
bo Bałkany są zniewalające kulturowo .. Kulturowo, ale czy kulinarnie też?/

No dobra - skracając... - nabyłam metodą kupna obie książki. - tak, Kuchnię północnej Grecji mam zatem w dwóch egzemplarzach = w tym przypadku od przybytku głowa nie boli... 

W tomie pierwszym, dotyczącym jarskiej kuchni bułgarskiej... znalazłam przepis na ser po szopsku. W skrócie robi się go tak:

- feta do naczynia żaroodpornego, na to pomidory w plastrach i masło. Zrobiłam ten ser mocno kantowany.  Zamiast fety użyłam sera białego twardego (lekko posolilam, bo feta z założenia jest słona), zamiast pomidorów w plasterkach, dodałam pomidory z puszki. A zamiast masła - ok masłopodobny wyrób, ale taki, który podobnie jak prawdziwe masło, z lodówki wychodzi twardy jak skała... 

Na to miało pójść 5 jajek. Poszły 4, ale nie w tym rzecz. Rzecz w tym, ze wyszła z tego porcja jak dla pułku mameluków. W książce tej było wyraźnie napisane, że jeśli robimy w 1 naczyniu, to należy te jajka roztrzepać z wodą gazowana. Wody gazowanej nie posiadam w domu, bo zwyczajnie jej nie lubię. Dodałam zwykłej.

Danie wyszło smacznie, ale nie leżało nawet obok sera po szopsku :P 

Z tej książki właśnie dowiedziałam się o istnieniu gjuwecze - pomimo wykształcenia bałkańskiego, nie słyszałam nigdy tego słowa. Wklepałam zatem w google. Zobaczyłam jak to wygląda, stwierdziłam, że jest śliczne (poza faktem ze służy do duszenia i zapiekania to jest po prostu ładnym garnuszkiem. 

Problem z wyszukiwaniem bułgarskich nazw jest taki, że bułgarskie pismo przypomina cyrylicę, ale posiada kilka literek zupełnie nie z tego zestawu. Jest to tzw. grażdanka - którą - podobnie jak grecki alfabet - ogarniam bardzo słabo, czyli składam literki do kupy. Ale grecki jeszcze jakoś czytam i pisze - (naciągnięcie semantyczne.  I to mocne). A grażdanki nie :)

Wpisałam zatem tzw. łacinką - czyli alfabetem "naszym". - i... oto co to?

Pięknie malowany garnuszek gjuwecze pojawił się na Allegro. Myslę sobie - miliony monet.... i tak by bylo - i nawet tak bylo - w sklepach pamiątkowych i innych, ale... trafiłam bałkanski sklep, gdzie wspomniane gjuwecze było w cenie... naprawdę, to nie ściema ... modnej chochelki. (nie wiem co to jest, ale to moda, a nie potrzeba, wyznacza cenę...).

Co zatem zrobił centuś krakowski? 
Kupiłam od razu dwa - z przyczyn prostych - wtedy nie płacę za przesyłkę.

Dziś odebrałam gjuwecze... Rany bomba, jakie to ładne jest!!!  I ma tradycyjną dziurkę w pokrywie. (do odparowywania). 
Tym sposobem gjuwecze pojawiło się w mojej kuchni - na szafce  z ozdobnymi rzeczami. 

Razem z butelką z Cypru po wodzie różanej (pamiątkowa, ze sklepu dla turystow, dostaną w prezencie od Akisa (cypryjskiego znajomego) prawie 30 lat temu, oraz kamionce z Lesvos, w której znajdował się ser tradycyjny. Można go było wziąć do samolotu, tylko pod warunkiem oryginalnego opakowania dla turystów. Ser dawno zjedzony, a kamionka służy mi właśnie do zapiekania różnych dziwnych  potraw. (tak - jest żaroodporna, co mnie cieszy. Gdyby nie była i pękła, to bym ją skleiła i stała by na półce ozdobnej.
Ale na szczęście jest...

No i właśnie - stąd wzięło sie Gjuwecze w mojej kuchni.
Stąd, ze jestem ciekawska, szperam za rożnymi dziwnymi informacjami.
I z tego, że moja miłość do Grecji nie przekłada się na miłość do mięsnej kuchni :)
A teraz idę na zakupy, bo czas sprawdzić przepis na bułgarski gulasz (o nazwie Gjuwecz :) - zaskoczenie?, który z gulaszem ma tyle wspólnego, że jest jednogarnkowy.

Bo bułgarski gulasz składa się głównie z warzyw...

W ramach poszukiwań znalazłam kilka ciekawych linków - poniżej je wklejam, gdyby sie miały komuś przydać, to już nie musi wyważać otwartych drzwi - ja już przeszłam drogę poszukiwań czym to magiczne gjuwecze jest, dlaczego ma dziurkę i ... że w ogóle jest :)

Możecie swoje poszukiwania zacząć od tego, że już wiecie, że jest dostępne i pi drzwi wygląda jak powyżej :)

  • facetznozem - blog Michała Kuźmińskiego (tego od kryminałów retro. Dopiero jak wklejałam link to zorientowałam się, że to ten Kużminski. Ale to bez znaczenia - artykuł daje mnóstwo wiedzy i ciekawostek, - i guzik mnie obchodzi, ze ktoś stwierdzi, ze to post sponsorowany.
Nie jest.

Ale to nieważne :)

  • Tu strona tego naczynia na FB - facebook.com/gjuwecz/?locale=pl_PL - z niej z kolei plynie informacja, że Trojan (z opisu na allegro) to nie jest wirus, tylko miejscowość w BG :) 
O Matko Moja Miła... - ile to się człowiek rzeczy dowie przez  przypadek...
  
PS. zdjecie gjuwecze pochodzi ze strony, z której je zakupilam. Jak pykne wlasne, to zmienie. Tu poglądowo - zebyscie mieli pojecie o czym mowa jest :)


(opublikowane w serwisie czytelniczym nakanapie.pl)



wtorek, 2 kwietnia 2024

Bywa, że boli. Czyli porządki...

 

Gdzieś w Łodzi (ale na ktorym morzu...?) 
Zdjęcie z archiwum muwitowo-kolibowego.

I otóż właśnie... świat stanął na głowie. Moje życie stanęło na głowie. 

Do niedawna zajmowałam się, mniej lub bardziej turystyką. Zawodowo i hobbystycznie. I wydawało mi się, że tak będzie zawsze. Miałam rację - wydawało mi się...

Przez ponad 10 lat prowadziłam swoja stronę turystyki alternatywnej (niedochodową, a raczej minus dochodową, bo serwer kosztuje przecież). Nosiła ona dumną nazwę MUWIT - czyli międzynarodowy Uniwersytet Włóczęgów i Turystów. Prawda była zaś taka, ze prowadziłam ją li i tylko ja, okazjonalnie publikując teksty znajomych i kolegów, którzy mieli podobne turystyczne skrzywienie.
 
Przez ponad 20 lat pracowałam w różnych odnogach turystyki (pilot i rezydent, biura podróży, w końcu turystyka biznesowa, która bardziej polegała na obsługiwaniu, testowaniu i poprawianiu systemów rezerwacyjnych (takich jak booking, ale mniej znanych ogółowi. I bardziej dla firm, niż dla osób indywidualnych).

Świat online się zmienił - podróżowanie to dziś raczej konto na instagramie i relacje na facebooku. Muszą być kolorowe, pozytywne i "żyli długo i szczęśliwie", bo inaczej nie będzie "followersów" - czytaj: dutków na podróżowanie. 

Fakt, ze nadal istnieją takie strony jak beskid-niski Bartka Wadasa, czy PolskaNiezwykła, którą tworzy społeczność internetowa, jednak mój MUWIT na takie zmiany online, był po prostu za malutki, zbyt ogólny i bazował na moich wyprawach. Których nie było aż tak dużo i tak spektakularnych.

Postanowiłam zatem zmodyfikować go nieco (pisałam go w czystym html-u) i chociaż w części - przerzucić na jakiegoś bloga, który ma narzędzia takie, jaki czysty html nie dawał. (żeby nie bylo - nadal wolę czysty html :) mogę w nim zrobić wszystko lub prawie wszystko. No, ale szablon jest latwiejszy w obsłudze).
I właśnie wtedy wysypałam się zdrowotnie. Do tego stopnia, że przestałam móc włóczyć się, jak dotychczas. Spać byle gdzie. A i nawet chodzić z plecakiem. Mój MUWIT i część już przerzuconych materiałów na bloga "muwitowe psiemyslenia" - zamarł i stracił jakąkolwiek rację bytu.

Postanowiłam zatem uporządkować ten straszny bałagan, który się narobił w moim życiu online'owym. Odkopałam twór, który powstał niegdyś na potrzeby pobytu na emigracji (tego bloga wlasnie), powyrzucałam posty, które były "ku pamięci"... itd... I tu zamierzam przenieść (przekopiować) te posty, te artykuły, ktore są... ha, właśnie... jakie? ważniejsze? lepsze? inne? Nie wiem. Jak zwykle wszystko stanie się "w trakcie" i pod wpływem chwili.

Jeśli uda mi się uprzątnąć ten bałagan na tyle, żeby moc uaktywnić ten blog - fajnie. A jak nie - drugie fajnie. 
Tylko dużo mniejsze...

Tak się niegdyś chodziło...
Z Hawiarską Kolibą w Górach Izerskich (bodaj 1999 rok).
Zdjęcie z archiwum domowo-kolibowego.


wtorek, 10 grudnia 2013

Rezydenci na krakowskim rynku

Rys: Monika Turska

Na krakowskim Rynku jest niecałe 50 numerów. 

Lokali gastronomicznych zarejestrowanych jest prawie dziewięćdziesiąt!